Radca prawny. Na ten tytuł trzeba długo pracować. Po pięciu latach studiów niezbędna jest jeszcze trzyletnia aplikacja. Razem daje to 8 lat ciężkiej pracy, bo zarówno studia, jak i aplikacja nie należą do łatwych. Książki są opasłe i jest ich kilkadziesiąt do wkucia praktycznie na pamięć. Znam wielu, którzy te lata przeklinają i twierdzą, że gdyby mogli, cofnęliby czas i wybrali dla siebie coś innego. Ja jednak ani przez chwilę tak nie myślałam. Najprawdopodobniej dlatego, że prawo to był mój drugi wybór. Wybór, który nie był podyktowany niczyimi niespełnionymi marzeniami, czy też naciskami. To była moja własna i świadoma decyzja. Ekscytowałam się każdym egzaminem i każdą kolejną 1000 – stronicową książką. Mimo jednak mojej fascynacji, doceniałam swój trud pracy i czas, jaki poświęciłam, aby ten tytuł zdobyć. To właśnie przede wszystkim ze względu na tę ciężką pracę, trudno mi było przez długie lata choćby przez chwilę pomyśleć, że mogę mieszkać w innym kraju lub podróżować przez dłuższy czas. Byłam przekonana, że nie da się połączyć wykonywania zawodu radcy prawnego z takim stylem życia. Nie po to przecież zostałam polskim prawnikiem, aby mieszkać poza Polską. Nie umiałam też sobie wyobrazić, że mogłabym w życiu robić coś innego. Już raz przecież zmieniłam fakultet i tym spsobem wyczerpałam temat zmian zawodowych. Taką myśl złapałam już na studiach i potem przez lata się jej trzymałam. Nawet jej nie poddawałam weryfikacji. Oczywiście do czasu. Do przemyśleń w tym zakresie zainspirował mnie mój nauczyciel angielskiego. A było to tak…
Samuel co tydzień przez rok zadawał mi na początku zajęć pytanie: How do you do Margaret? Choć wiedziałam, że powinnam odpowiedzieć mu takim samym pytaniem, chyba nigdy tego nie zrobiłam. Zawsze mówiłam mu co u mnie. Że muszę mniej pracować, że muszę więcej pracować, że chcę spędzać więcej czasu z dziećmi, że dzieci mnie wkurzają, że dobrze się czuję, że źle się czuję itp. itd. No nie oszczędzałam go, ale w zasadzie sam się prosił. Co więcej przyzwolił mi na takie zachowanie, bo się w te rozmowy ze mną angażował. Słuchał mnie i mnie pocieszał, rozśmieszał lub uspokajał. Z czasem opowiedział mi też swoją historię z kategorii work life balance. Miał kiedyś podobne dylematy do moich, ale zamiast gadać o nich, postanowił coś z nimi zrobić. Dla niego największym kamieniem milowym była zmiana zawodu na mniej wymagający. To dało mu czas na rodzinę i spokojniejsze życie. Kiedy mi to opowiadał, to była dla mnie zupełna abstrakcja. Nie byłam gotowa porzucić mojego zawodu. Zaczęłam jednak o nim więcej myśleć i o tym, jakie daje mi on możliwości. Dostrzegłam, że to, że jestem radcą prawnym prawa polskiego w niczym mnie nie ogranicza. Zdałam sobie sprawę, że w zasadzie to wykonuję mój zawód w obszarach prawa, które nie wymagają ode mnie przybywania w jednym, konkretnym miejscu. Już wtedy bardzo często wykonywałam swoją pracę zdalnie. Choć te przemyślenia same w sobie nie wyprawiły mnie na Teneryfę, wspominam rozmowy z Samuelem jako jedne z najcenniejszych w tamtym czasie. Bardzo inspirowało mnie to, że znalazłam kolejną osobę, która myślała podobnie jak ja i która chwyciła swój los za rogi i stawiła mu czoła. Poza tym Samuel inspirował mnie też opowieściami o Gujanie, z której pochodził, o swojej podróży do Europy, studiach w Londynie i tym, jak to się stało, że ostatecznie zamieszkał w Polsce.
Ciąg dalszy nastąpi.
P.S. Starym zwyczajem zmieniałam imię głównego bohatera. Mam nadzieję, że trafiłam i Samuel to typowe gujańskie imię 😉
Znam Samuela. 🙂 Z taką samą cierpliwością wysłuchiwał moich opowieści 😉
Ma chłopak podejście i cierpliwość 😉 Swoją drogą to ciekawe, że jednak o uczuciach najłatwiej jest nam mówić w obcych językach. Nie o pogodzie i o tym co robiliśmy poprzedniego dnia 😉