Każdy z nas jest inny i to jest piękne. Piękne jest jednak również to, że kiedy byliśmy małymi dziećmi, bywaliśmy na swój sposób do siebie podobni. Ciekawi świata i otwarci na jego poznawanie. Beztroscy i nieprzejmujący się brakiem umiejętności. Ufni i chętni uczenia się nowych rzeczy.
To właśnie te cechy i brak świadomości konsekwencji podejmowania różnych decyzji sprawia, że dzieci szybciej niż dorośli przystosowują się do nowych sytuacji. Dzieci przyjmują świat w sposób, jaki przedstawią im go rodzice i otoczenie. Nie mają do końca świadomości, że pewne rzeczy mogłyby być w ich życiu inne. Dopiero z wiekiem i doświadczeniem nabierają większej świadomości i sprawczości decyzyjnej. Cechy te sprawiają, że to właśnie dzieci aklimatyzują się najszybciej na imigracji. To one pierwsze łapią język, kulturę i zwyczaje obcego kraju. Co więcej, to one są przepustką do szybszej aklimatyzacji dorosłych. To one tworzą najwięcej relacji — w szkole, w parku, w przychodni, w sklepie czy nawet na ulicy.
Moim zdaniem problematyczne w aklimatyzacji dzieci w obcym kraju są dwie rzeczy. Pierwsza to wiek dzieci. Im dziecko jest starsze, tym trudniej jest mu się zaaklimatyzować. Z moich obserwacji wynika, że trudności z aklimatyzacją pojawiają się mniej więcej od 10 roku życia. Myślę, że ten wiek to taka granica, do której aklimatyzacja odbywa się dość sprawnie, bez większych problemów, nerwów i stresów. Później oczywiście też się da, ale trzeba więcej cierpliwości i zaangażowania ze strony całej rodziny. Nastolatkowi bowiem bliżej do dorosłego niż dziecka. Nastolatkowie mają już swój bagaż doświadczeń i przyzwyczajeń. Mają już też swoje strachy i pierwsze miłości na koncie. Im trudniej jest rzucić wszystko i pojechać w świat.
Drugim problemem są niestety sami rodzice, a dokładnie ich podejście. Jeżeli rodzic zrobi z emigracji problem, to faktycznie stanie się ona problemem. Najgorzej jest, gdy to rodzic boi się zmiany kraju i nauki nowego języka. Wtedy ten swój lęk przelewa często na dziecko. Dzieci takim emocjom łatwo ulegają i je od rodzica przejmują.
Jestem przekonana, że jeżeli rodzic będzie pewny swoich decyzji i działań, to jego dziecko będzie go w tym wspierać. Dzieci bowiem każdego dnia właśnie nami się inspirują i to nas naśladują najwięcej. Jeżeli więc rodzic będzie dzielnie stawiał czoła trudnościom imigracyjnym, to dziecko tego właśnie się od rodzica nauczy.
W aklimatyzacji dzieci w nowej szkole najtrudniejsze będą jedynie początkowe tygodnie. Dzieci odczuwają mniej lub bardziej frustrację nowym przedszkolem, lub szkołą jedynie przez te kilka pierwszych tygodni. Frustracja ta jednak nie zawsze związana jest z nieznajomością języka. U młodszych dzieci często jest to po prostu lęk separacyjny jedynie potęgowany tym, że nie rozumie, co się do niego mówi. Dla rodzica z kolei ten czas jest trudny, bo się bardzo dłuży. Rodzice każdego dnia bacznie przyglądają się temu, z jakim nastawieniem dziecko idzie do szkoły i z jakim z niej wraca. Z niecierpliwością wyczekują też postępów w nauce nowego języka przez dziecko. To normalne i po prostu trzeba ten okres przejść. Po kilku miesiącach jest już jednak stabilnie. Po roku ledwo pamięta się początki 😉
Dla mnie osobiście obserwacja moich dzieci i tego, jak super sobie radzą, jest niesamowitym doświadczeniem. Pokazuje mi, jak nie raz niepotrzebnie martwimy się o nasze dzieci. One tymczasem zazwyczaj radzą sobie lepiej niż my sami 😉
Poniżej opisałam początki aklimatyzacji moich dzieci odpowiednio w przedszkolu i szkole podstawowej na Teneryfie. Opisałam również to, jak ta aklimatyzacja wygląda po roku.
Aklimatyzacja Sebastiana
(obecnie ma 6 lat; kiedy tutaj przyjechaliśmy miał 4 lata i 8 miesięcy; nie znał po hiszpańsku ani jednego słowa)
Po miesiącu od naszego przyjazdu Sebastian, mając 4 lata i 9 miesięcy, dokładnie 30 listopada 2020 r., trafił do jednego z hiszpańskich przedszkoli publicznych na Teneryfie. Nie dość więc, że nie znał zupełnie języka, to na dodatek dołączył do grupy w trakcie roku szkolnego. Woda to była głęboka i ewidentnie bez koła ratunkowego.
Pierwszego dnia Sebastian był podekscytowany. W Polsce chodził do przedszkola i wiedział, że to fajne miejsce. Nie mógł się doczekać nowych przyjaciół. Niestety jego entuzjazm po pierwszym dniu opadł. Nie spodobało mu się. Denerwował się, że nie rozumie dzieci, a dzieci jego. Tęsknił do przyjaciół z Polski. Wspominał swoich najlepszych kolegów, Kubę i Antka. Czasem płakał.
Serce mi krwawiło. Wydawało mi się, że wiem doskonale, co on przeżywa. Mnie również towarzyszyły podobne emocje codziennie pod szkołą, kiedy próbowałam rozmawiać z innymi matkami. Moja frustracja trwała jednak jedynie kilka minut, a jego aż 5 h dziennie. Mimo wszystko utożsamiałam się z Sebastianem i razem z nim wszystko przeżywałam. Zaczęłam zastanawiać się czy dobrze zrobiliśmy, wyprowadzając się i fundując mu taką rewolucję. Czułam się winna jego smutku.
Skonsultowałam problem z psychologiem. Najważniejsze czego się wtedy dowiedziałam to, że to bardzo dobra wiadomość, że Sebastian wyraża w sposób wyraźny swoje emocje. Gorzej byłoby, gdyby był zamknięty w sobie i nic mi nie mówił, a cierpiał w środku. Takie wylane emocje można po prostu łatwiej opracować. Wystarczy zrozumieć dziecko i pomóc mu opanować te emocje.
W przypadku Sebastiana dostrzegłam, że dla niego faktycznie nieznajomość języka była ogromnym problemem. Sebastian jest bardzo towarzyszki i bardzo rozmowny. Miał nowym kolegom bardzo dużo informacji do przekazania. Denerwowało go, że nie potrafi się z nimi dogadać. Dodatkowo wyczuwał mój strach i smutek w zasadzie z podobnych powodów co jego. Sebastian wyczuł mnie i razem ze mną nie mógł się uporać ze swoimi uczuciami. Był to moment, w którym raz jeszcze musiałam zadać sobie pytanie o sens całej przeprowadzki. Więcej na temat mojej aklimatyzacji opowiem w innym wpisie. Teraz jednak najważniejsze jest to, że na pytanie to, ponownie odpowiedziałam sobie twierdząco. Pomogło mi to nabrać większej pewności siebie, co z kolei przełożyło się na moje zachowanie. Zaczęłam wykazywać więcej zdecydowania i determinacji. Moja komunikacja z Sebastianem też się zmieniła. Zamiast się użalać nad sobą i nim, zaczęłam utwierdzać nas w przekonaniu, że damy radę ze wszystkimi porozmawiać tylko potrzebujemy więcej czasu. Przekonałam go, że kiedy nie zna jakiegoś słowa, może je narysować albo pokazać. Przypomniałam mu też, że kiedy uczył się jeździć na rowerze, na początku też sprawiało mu to dużo problemów, ale kiedy się już nauczył, rower stał się jego ulubionym zajęciem. Wreszcie pokazałam mu na mapie świata wszystkie państwa, w których będzie mógł swobodnie porozumieć się z dziećmi je zamieszkującymi, jeżeli nauczy się hiszpańskiego. Sebastian był bardzo zaangażowany w to doświadczenie. Mocno się zdziwił, jak powszechny jest hiszpański. Widać było, że załapał bakcyla i podjął wyzwanie. Udzielił mu się lepszy flow. Następnego dnia poszedł do przedszkola zdecydowanym krokiem. Wrócił również uśmiechnięty. Było to, z tego, co pamiętam w 3 tygodniu chodzenia do nowej szkoły. Od tamtej pory nie zgłaszał więcej niechęci do przedszkola.
Hiszpańskiego uczył się każdego dnia jedynie w szkole. Nie miał dodatkowych zajęć i nie spotykał się na początku po szkole z hiszpańskimi dziećmi. Po 3 miesiącach już bardzo dużo rozumiał. Po 6 miesiącach składał już sam całe zdania. A po roku…
… przyszedł raz ze szkoły i wyraził swoje niezadowolenie, że przegrał jednym głosem w głosowaniu na „delegado”, czyli przedstawiciela klasy na forum szkoły, który zgłasza w imieniu klasy rzeczy, które w szkole mu się nie podobają lub które chciałby zmienić…
Po roku więc nie dość, że zdobył na tyle dużo przyjaciół, że prawie wygrał to głosowanie, to co ważniejsze chciał być tym delegado. Chciał więc na forum szkoły mówić w języku hiszpańskim o tym, jak się czuje w szkole i jakie ma propozycje jej ulepszenia.
W ramach ciekawostki zdradzę, że Sebastian miał nawet swój pomysł na ulepszenie szkoły. Chciał wyrazić swoje niezadowolenie, że z powodu Covida rodzice nie mogą wchodzić do szkoły. Chciał powiedzieć, że byłoby fajnie, gdyby mama i tata mogli czasem wejść do środka i odwiedzić go w klasie. Chciał pokazać nam zabawki i co robi na zajęciach. Kochany.
Aklimatyzacja Kaliny
(obecnie ma 7 lat i 7 miesięcy; kiedy tutaj przyjechaliśmy, miała 6 lat i 3 miesiące; nie znała po hiszpańsku ani jednego słowa)
Dla mnie Kalina jest imigracyjnym ninja. Od samego początku wszystko jej sie podoba. Szkoła, nauczyciele, dzieci. Absolutnie wszystko jest dla niej na tak. To niesamowite, bo w sumie o nią obawiałam się bardziej. Kalina z racji tego, że miała już skończone 6 lat, trafiła od razu do pierwszej klasy. W Hiszpanii bowiem szkoła podstawowa zaczyna się właśnie od 6 lat. Nie dość więc, że nie znała języka i trafiła do grupy nowych dzieci w trakcie już trwającego roku szkolnego, to na dodatek instytucja szkoły była dla niej czymś zupełnie nowym. Przyglądałam się więc jej bacznie i próbowałam dyplomatycznie wypytywać o dzieci, język, szkołę, nauczycieli, przedmioty. Swoją drogą uważam teraz, że takie zachowanie rodzica też nie jest do końca dobre dla dziecka. Dzieci taki niewypowiedziany strach też doskonale wyczuwają. Na szczęście Kalinie nie udzielił się mój strach.
Zaaklimatyzowała się niemal błyskawicznie. Towarzyszyła jej jedynie w pierwszych miesiącach nieśmiałość podczas wejścia do szkoły. Wtedy wszystkie dzieci zbierały się w swoich grupach przed odpowiednim wejściem do szkoły. Kalina stała w pierwszych tygodniach ze mną lub tatą, trzymając nas za rękę. Dzieciom, które bawiły się w grupkach, jedynie się przyglądała. Kiedy jednak wychodził po nich nauczyciel, niemal zawsze chętnie wchodziła do szkoły. Wychodziła z niej też uśmiechnięta. Po paru tygodniach zdobyła koleżanki. W styczniu poszła na pierwszą imprezę urodzinową do koleżanki z klasy.
Kalina nauczyła się hiszpańskiego w tempie podobnym do Sebastiana. Dodatkowo jednak nauczyła się również w ciągu 6 miesięcy pisać i czytać po hiszpańsku. Obecnie uważa, że pisanie i czytanie w języku hiszpańskim jest najłatwiejsze. Drugie miejsce zajmuje polski, a na końcu jest angielski, który ma, jak to ona twierdzi „inną wymowę niż to co jest napisane” 😉
Po roku Kalina zaczyna powoli wyrażać swoje emocje po hiszpańsku. Coraz częściej bawi się i złości w tym języku. Ma też już hiszpańskie sny. Jej nauczycielka powiedziała mi niedawno, że Kali często kończy pierwsza zadania i pomaga innym (czytaj: hiszpańskojęzycznym dzieciom) w ich zrobieniu.
Jeżeli więc Drogi Czytelniku sam planujesz przeprowadzkę i troska o dzieci spędza Ci sen z powiek – zaufaj mi i nie przejmuj się nimi. Martw się lepiej o siebie 😉 Dzieci są magikami językowymi i towarzyskimi 😉
Brak komentarzy